Taktyczne realia, praktyczne doświadczenia i powody rozczarowań
Koncypując nowy post przypadkowo zauważyłem próby polemiki. Gdy rozbawienie minęło pojąłem że trzeba zacząć od podstawowych pojęć i obnażenia mitów. W przeciwnym razie historycznie udokumentowane wnioski i refleksje mogą paść ofiarą rozbrajającej ignorancji.
Sprawozdania wojenne są subiektywne i nie służą głoszeniu prawdy ale chwały własnych wojsk - albo tuszowaniu niesławy. Poza tym, jak ktoś mądrze zauważył, wielu widziało to samo ale zrelacjonowało całkiem co innego. Dlatego konieczny jest krytyczny stosunek do źródeł, aby zawczasu odróżnić ziarno do plew i nie błaźnić się pochopną konkluzją. Weźmy taki cytat:
Próby podjęcia ataku (rosyjskich marynarzy) udaremniał rzadki, ale bardzo celny ogień strzelców wyborowych. Po półgodzinnym impasie, marynarze dali za wygraną i rozpoczęli odwrót, załamani celnością ognia Brytyjczyków. Większość ofiar po ich stronie stanowili zabici trafieni w głowy.
i wniosek na jego podstawie:
Jak czytamy strzelcy wyborowi nie strzelali na oślep ze swych karabinów Minie tylko prowadzili morderczy ogień bardzo celny! W czasie bitwy trafiali w głowy przeciwników [...]
Jak łatwowiernym trzeba być aby wyciągnąć taki wniosek? Żołnierz strzela po to aby wyłączyć wroga z walki. Zapewnia to także trafienie w tułów albo w kończyny. Głowa stanowi mniej niż 10% wrażliwego obrysu ciała. Skoro Anglicy (podobno 60) byli takimi mistrzami ze świadomie celowali w głowę to dlaczego strzelanina trwała pół godziny? Gdyby każdy mierzył w tułów to po ~15 strzałach straty wroga wynosiłyby 100% ... Byłby to dużo korzystniejszy rezultat niż zabicie niewielkiego procentu Rosjan strzałami w głowę. Dominacja trafień w głowę może co najwyżej świadczyć o tym że trafieni próbowali ostrzeliwać się zza jakiejś osłony, np. zza muru lub skały. Zakładamy wiarygodność relacji, co w sprawozdaniach wojennych jest ryzykowne.
Inne pytanie: dlaczego rosyjski dowódca trzymał przez pół godziny oddział pod ogniem nie podejmując ataku? Zamiast stać pod ogniem równie dobrze mogli ruszyć do natarcia. 60 strzelców nie zatrzymałoby ponad 10-krotnie liczniejszego, zdecydowanego przeciwnika. Do oceny wiarygodności epokowych relacji trzeba znać ich pierwotne źródło, nie publikację w której je przepisano.
Jeżeli jakiś oddział uciekał na łeb na szyję, to w kronice pułkowej może być wzmianka że wprawdzie cofnęli się przytłoczeni przewagą liczebną ale w trakcie "odwrotu" co chwila stawali i kontratakami "na bagnety" odrzucali napierającego wroga. W epoce traktowano to z politowaniem jako retoryczny ozdobnik. Niektórzy dzisiejsi historycy, mimo oczywistego idiotyzmu, potrafią wziąć to za dobrą monetę. Jeżeli oddział złamano to uciekający żołnierze mogli pozbierać się w dwóch miejscach: hen, daleko poza zasięgiem przeciwnika albo przy odwodzie, specjalnie pozostawionym na wypadek odwrotu w tzw. pozycji przechwytującej (niem.
Auffangposition). Jeżeli broniący się oddział miał broń o większym zasięgu to mógł zawczasu podjąć zorganizowany odwrót, zachowując szyk, ładując w ruchu i ostrzeliwując wroga z bezpiecznej odległości. To bardzo trudny manewr, wymagający dobrze wyszkolonego, pewnego żołnierza, opanowanego dowódcy oraz terenu do oddania.
Każda armia chce posiadać lepszą broń niż przeciwnik ale
techniczna przewaga broni nie oznacza automatycznie przewagi taktycznej
W dniu rozpoczęcia wojny krymskiej broń gwintowana nie była dla Rosjan nowością. Etat rosyjskich pierwszoliniowych pułków piechoty przewidywał nie kilka ale po 72 gwintowane sztucery
[*2]. Uzbrajano w nie wybranych
zastrelszczików - z grubsza odpowiednik woltyżerów (wybrańców nazywano "sztucernymi"). Rosyjscy jegrzy nie różnili się wiele od piechoty liniowej ale istniały uzbrojone w sztucery bataliony strzelców. Prawdziwym zaskoczeniem było uzbrojenie w karabiny Minie mas piechoty. Zalety karabinów były bezsporne i każdy chciał ją mieć. Jednak broń o wysokich osiągach nie dawała automatycznie przewagi w polu. Gdyby tak było to np. Austria mogłaby wkrótce sięgać aż do Sardynii. Epokowy autorytet, Karl von Elgger, napisał:
[*1]
Jakie by nie były zalety lepszej broni, to niekorzystne skutki przewagi ogniowej wroga w wielu przypadkach dają się zneutralizować albo ograniczyć. W swojej ostatniej rozpaczliwej walce (powstanie styczniowe) Polacy wyraźnie pokazali że nawet bardzo kiepska broń może przeciwstawić się broni dobrej. Jeżeli jednak jest się uzbrojonym gorzej od wroga, należy starać się unikać okoliczności faworyzujących wrogą broń i próbować stworzyć takie, w których własny sprzęt nie będzie ustępować nieprzyjacielskiemu.
Zaniedbali tego Rosjanie (1854), natomiast w roku 1859 Austriacy dali się ograć doświadczonym Francuzom. Dalej Karl von Elgger
[*1]:
Gdy na początku włoskiej kampanii 1859 r. austriacka piechota była uzbrojona lepiej od francuskiej, cesarz Napoleon III przemówił do swych żołnierzy: "Precyzyjna broń Austriaków zagraża wam tylko wtedy gdy zostaniecie daleko od niej". To prawda, gdyż w bliskim boju ogniowym broń precyzyjna nie może wykazać przewagi nad gładkolufową.
Taktyka Francuzów w kampanii 1859 r. była dopasowana do tej sytuacji. Było to zresztą o tyle łatwiejsze w zastosowaniu że pokryty roślinnością teren północnych Włoch sprzyjał skrytemu podejściu i prowadzeniu ognia z bliskiego dystansu.
W wojnie 1959 roku jedynie pod Solferino były warunki do dalekiej walki ogniowej, ale tę szansę Austriacy zaprzepaścili.
Obowiązkowym elementem batalistyki z okresu napoleońskiego jest egzaltowany opis dramatycznych bojów na bagnety. Rzeczywistość opisuje Rory Muir
[*6]:
Chociaż walka wręcz na otwartym terenie była rzadka, ataki na bagnety były powszechne: jedna ze stron prawie zawsze załamywała się przed kontaktem.
Wojskowy autorytet Antoine-Henri Jomini, weteran armii francuskiej i rosyjskiej, także twierdził że walki na bagnety na regularnym polu walki nigdy nie widział
[*5].
Czy w drugiej połowie XIX coś się zmieniło,
czy karabin Minie uczynił atak na bagnety kosztownym anachronizmem?
Niektórzy naiwnie próbują obalić tezę o powszechnym stosowaniu ataków na bagnety utrzymując np. że:
"W takiej Wojnie Secesyjnej ponad 90% zabitych było z broni strzeleckiej i artylerii a niespełna ok. 5% z ran zadanych bagnetami, szablami itp."
Gorzej: szacuje się że w wojnie secesyjnej rany od bagnetów stanowiły nie więcej niż 1%. Czego dowodzi taka argumentacja? Jedynie ignorancji jej autorów, ponieważ rany są efektem użycia bagnetu, nie ataku "na bagnety". Szkopuł w tym że
między atakiem na bagnety a walką na bagnety nie ma praktycznie żadnego związku.
Atak na bagnety - zwłaszcza dobrze wykonany - prawie nigdy nie prowadził do walki na bagnety ani w ogóle do walki wręcz. Wręcz walczono tylko sytuacjach przypadkowych, wyjątkowych, desperackich, w wsiach i miastach, w budynkach, w lesie, na małej przestrzeni, ograniczającej widoczność i możliwość ucieczki. Takie walki nigdy nie miały charaktey masowego. Dla poważnych historyków wojskowości była to oczywistość. Znów Karl von Elgger, już z retrospekcją wojen: krymskiej, sardyńskiej i prusko-austriackiej
[*1]: .
Bagnet ma wartość bardziej moralną, na przeciwnika należy natrzeć aby skłonić go do porzucenia zajmowanych pozycji. Przy walkach we wsi lub w lesie może się zdarzyć pojedynczy ludzie albo małe grupki są zmuszone zrobić użytek z bagnetu. Nie wolno jednak wierzyć, że kiedykolwiek na całej linii rzucono się na wroga z nadstawionym bagnetem, aby szukać rozstrzygnięcia w walce wręcz. To się nigdy nie zdarzyło i nie może się zdarzyć.
Atak na bagnety z walką wręcz, o których często jest mowa w gazetach a nawet w historyjkach wojennych, należą do poezji, nie do rzeczywistości.
Sytuacje, w których mają miejsce rzeczywiste walki na bagnety, są skrajnie rzadkie i najczęściej mają przypadkowe przyczyny.
Badając prawdziwy charakter ataków na bagnety widzimy, że zawsze gdy napastnik nie dał się powstrzymać ogniem, to zanim dojdzie do zwarcia, obrońca cofa się tak, aby napastnik nie mógł dosięgnąć go bagnetem.
I dalej:
Powszechna jest próżność narodów, uważających się za niepokonane w walce na bagnety. Francuzi, Anglicy, Polacy, Rosjanie, Węgrzy i inni chętnie mówią o swoich strasznych atakach na bagnety. Niemiec mówi dumnie, że tam gdzie przywali kolbą nic już nie wyrośnie.
Jest pożądane, wręcz koniecznie, żeby żołnierz miał zaufanie do swojego bagnetu i uważał się za niepokonanego w walce wręcz. Wielka szkoda że - jak pokazało zachowanie Austriaków w kampanii 1866 roku w Czechach - wyżsi oficerowie i generałowie nie rozumieli istoty ataku na bagnety i chcieli wszystko załatwić bagnetami, że nie wiedzieli że atak na bagnety oddziałuje tylko moralnie a nie fizycznie.
Ogólnie "atakiem na bagnety" bywa nazywane każde natarcie którego intencją (i groźbą!) jest kontakt z przeciwnikiem i walka wręcz, nawet jeżeli do tej walki nie dojdzie. Samo nasadzenie bagnetu jest manifestacją determinacji i fizycznej gotowości do zabijania z bliska (gotowość psychiczna to inna sprawa).
Atakującej na bagnety tyralierze trudno kogoś nastraszyć. Konieczna była zwarta masa, czyli przynajmniej gęsty dwuszereg. Typową formacją była kolumna szturmowa - kilka dwu- lub trójszeregów idących w pewnej odległości jeden za drugim.
Walka na bagnety nie miała miejsca ale ataki "na bagnety" były prowadzone masowo także w połowie XIX wieku a ich sukcesy lub niepowodzenia decydowały o wyniku bitew. Duży przykład? Atak Unii pod Fredericksburgiem. Szarża Picketta pod Gettysburgiem też miała cechy ataku na bagnety. Konfederaci nie leźli tam żeby bawić się w strzelaninę z Jankesami ale aby ich rozbić, wyprzeć i przegnać. To jest cel "ataku na bagnety". Co ciekawsze: mimo nawały artyleryjskiej i zmasowanego ognia karabinów konfederaci doszli bardzo blisko celu a miejscami osiągnęli linię unionistów. Efekt moralny ich ataku był taki że spowodował wycofanie (ucieczkę?) dwóch pułków federalnych. W tym miejscu doszliśmy do istotnej przyczyny rozczarowania karabinami Minie. Ich
efektywna skuteczność ognia okazała się dużo słabsza od prorokowanej
i mogła być niewystarczająca do powstrzymania dzielnego i zdeterminowanego przeciwnika. Głównym celem ataku na bagnety był efekt moralny: szok i złamanie woli walki przeciwnika. Mogło się to opłacić nawet kosztem poważnych ofiar. Bitwę niekoniecznie wygrywa strona mająca mniejsze straty ale zawsze ta, która osiągnęła swój cel.
Są przykłady bardzo drastyczne a świetnie ilustrujące szok, gdy ataku nie uda się na czas powstrzymać ogniem. W roku 1859, pod Palestro, pułk francuskich żuawów niespodziewanie sforsował rzekę, po czym biegiem i z dzikim wrzaskiem natarł na austriackich jegrów i część piechoty. Austriacy ostrzelali ich kartaczami i ogniem Lorenzów. Żuawi ponieśli spore straty ale nie zatrzymali się, nie pozwalając obrońcom ponownie załadować broni. Biegnąc, żuawi utrzymali zwarty szyk, zachowując przewagę taktyczną i moralną. Zdobyli działa. Nie strzelali bo zmoczyli amunicję ale mieli bagnety i byli blisko, coraz bliżej. Austriacy załamali się i rzucili do ucieczki. W otwartym polu zdołaliby zwiać i na tym by się skończyło. Niestety, pod Palestro drogę ucieczki zagradzały głębokie kanały i doszło do rzeczywistej walki wręcz:
To mógł być ostatni obraz w życiu wielu Austriaków pod Palestro
Wobec zwartego i ogarniętego bojowym szałem wroga Austriacy nie mieli szans. Część skoczyła do wody, gdzie wielu potonęło. Tych którzy nie zdążyli żuawi wybili albo wzięli do niewoli. Reszta Austriaków za kanałem spanikowała i zrejterowała. Zdecydowane natarcie zmiotło z pola kompletną brygadę. Jednak rozstrzygnięcie zapadło jeszcze zanim żuawi zaczęli masakrować jegrów. Zadziałał impet i szok zaskakującego uderzenia, który zdezorganizował obrońców i odebrał im wolę walki.
Zajmujemy się odprzodowcami ale siła ognia jednostrzałowych odtylcówek też mogła nie wystarczyć. W roku 1879 pod Isandlwana liczny (~1450 ludzi) oddział brytyjski został zniszczony przez Zulusów, uzbrojonych głównie we włócznie
(assegai). Anglicy - w większości weterani - mieli odtylcowe Martini-Henry. Po klęsce na gwałt szukano usprawiedliwień w postaci problemów z amunicją i innych bzdur (o arogancji i głupocie nie wspominano). Prawda była taka że ogień dwuszeregu nie wystarczył do odparcia zmasowanego szturmu odważnego i zdeterminowanego wroga. Ten, akceptując ciężkie straty, biegiem sforsował strefę ostrzału. Nastąpiła rzeź okrążonych Anglików, nie mogących uciec ani się poddać.
Pewne zalety karabinów Minie względem gładkolufowych muszkietów były niezależne od warunków boju. Wolniejsze narastanie nagaru ułatwiało ładowanie, zwłaszcza po dłuższym strzelaniu. O połowę mniejsza naważka redukowała zasłaniające widok chmury dymu. Cięższy od od kuli i doskonalszy aerodynamicznie pocisk leciał dalej i był bardziej destrukcyjny, zwłaszcza na dużym dystansie - pod warunkiem że trafił. Tutaj zaczyna się problem, gdyż techniczna celność karabinu, demonstrowana strzelnicy, w polu objawiała się tylko w sprzyjających warunkach (zazwyczaj w bardzo sprzyjających).
Tyraliera pozwalała strzelać celnie ale z niewystarczająca intensywnością. Zwarty szyk zapewniał dużą intensywność ognia, ale co z celnością ognia masowego? Wilhelm Ploennies wyjaśnia
[*4]:
Nawet człowiek który w samodzielnym strzelaniu osiągnął znaczną biegłość musi uczyć się ognia masowego on podstaw. Ograniczenie ruchów w szyku jest odczuwalne już w pierwszym szeregu, znacznie bardziej w drugim, gdzie ludzie mogą tylko wtedy mogą strzelać jako tako celnie, jeżeli z wielką zręcznością i wyćwiczeniem potrafią zająć miejsce i właściwą pozycję w luce miedzy dwoma ludźmi pierwszego szeregu.
Abstrahując od niewygodnej pozycji, spokojne celowanie i oddanie strzału przy ogniu masowym jest jeszcze niezmiernie utrudnione przez moralne wrażenia, wielkie napięcie, które powstaje w wyniku oczekiwanego przez masę jednocześnie oddanych strzałów, szczególnie zaś przez niepokojącą bliskość nieskładnie ułożonych do strzału karabinów tylnego szeregu. Aby w szyku prędko i bez przeszkadzania sąsiadom prowadzić ładowanie niezbędny jest wysoki poziom wyszkolenia. Szybkie i pewne otwarcie ładownicy, wyjmowanie patronów i kapiszonów wymaga długiego przyzwyczajenia i zimnej krwi. Wszystkie wymienione trudności podwajają się kiedy po marszu na nierównym i miękkim gruncie zgubi się kierunek i szeregi zaczną na siebie napierać, a nagle trzeba będzie się zatrzymać i otworzyć ogień.
Duże, zdecydowanie oddziaływanie ogniowe piechoty można najlepiej osiągnąć ogniem masowym. Kto widział wojnę na własne oczy ten wie, że u młodych oddziałów trudno liczyć na precyzyjny ognień w szyku rozproszonym. Aby takie oddziały w ogóle utrzymać w ryzach, konieczne jest aby początkowo być bardzo wstrzemięźliwym rozpraszając je w tyralierę.
Mimo dobrej broni nawet weterani mogli w zwartym szyku strzelać niecelnie. Przy odpieraniu z bliska kawalerii nie byłoby to istotne, ale przy ostrzale wrogiej piechoty na 200 metrów - jak najbardziej.
Powodem kolejnego rozczarowania była
niewielka głębokość strefy rażenia już na dystansach paruset metrów
Ogień był celny tylko przy poprawnej nastawie celownika. Na strzelnicy odległości były odmierzone i znane strzelcom. Jak zapewnić właściwe nastawy na polu walki? Sprawę tę, ze szczególnym uwzględnieniem wojny 1859 r., analizuje Cäsar Rüstow
[*3]. Austriacy byli uzbrojeni w bardzo celne (na ćwiczeniach) karabiny Lorenza:
Załóżmy że austriacki żołnierz ma przed sobą nieprzyjaciela w szacowanej odległości 600 kroków. Mimo idealnego celowania spudłuje, jeżeli rzeczywista odległość będzie nie większa niż 560 albo nie mniejsza niż 635 kroków. To odpowiada błędowi szacunku zaledwie o 40 kroków. Każdy praktyk przyzna że przy odległości 600 kroków to bardzo wąska tolerancja. Doświadczenie uczy że nawet zdolni ludzie często potrafią na 600 m pomylić się w szacunku o 100 kroków, zależnie od terenu i oświetlenia. Taki błąd nie miałby znaczenia tylko przy znacznej głębokości celu, np. długiej kolumnie.
Teraz trzeba tylko znaleźć przeciwnika gotowego taki cel zaprezentować. W roku 1859 Francuzi nie zamierzali naśladować Rosjan
[*3]:
W walce nie można liczyć nawet na czysto moralne oddziaływanie trafień. a ten kto na to liczy w oparciu o wyniki z czasów pokoju, przeliczy się. Jeżeli objaśni się tę sytuację w oparciu o badania naukowo-techniczne, to kiepskie wyniki świetnych karabinów austriackich nikogo nie zdziwią.
Pomyślmy o linii strzeleckiej, która, ufna w dalekosiężną celność swych karabinów, otwiera ogień do wrogiej kolumny albo roju tyralierów na 800-900 kroków. Z wcześniej omówionych powodów ogień jest bezskuteczny, wróg się zbliża a strzelcy tracą zaufanie do broni na której skuteczność tak liczyli. Stają się niespokojni i strzelają coraz gorzej. W końcu nieprzyjaciel, w malowniczych czerwonych spodniach i może wschodnim stroju, rzuca się na ich pozycję z nadstawionym bagnetem i gromkim wrzaskiem.
Prostoduszny Niemiec, zamiast pomyśleć że z bliska jego broń jest bardzo skuteczna, pozwala sobie zaimponować i zamiast strzelać albo wyjść wrogowi naprzeciw, trzymając się kurczowo idei pasywnej obrony zawraca i oddaje pole. Natomiast wróg, wcale nie myśląc o szukaniu prawdziwego starcia na bagnety, zatrzymuje się i z najbliższej odległości otwiera ogień do uciekających. Ogień ten trafia przy okazji na stojący w pobliżu w zwartej formacji odwód, którego morale i tak już ucierpiało w wyniku odwrotu pierwszej linii.
Karabiny Minie stworzyły wyzwanie dla wojskowej logistyki. Produkcja patronów odpowiedniej jakości wymagała odpowiednio wyposażonych arsenałów z wyszkolonym personelem. Wojsku w polu trzeba było dostarczać gotową amunicję. Patrony kulowe dało się w czarnej godzinie jakoś zaimprowizować w warunkach polowych. Przy patronach Minie podobna idea jest śmiechu warta. Wystarczy zapoznać się z algorytmem sporządzania patronów np. do Enfielda (wcześniejsza, prostsza wersja):
W polu można najwyżej poprawić smarowania owijki. W rozrzuconej po koloniach armii brytyjskiej w każdej kompanii szkolono w robieniu patronów tuzin żołnierzy. Było to jednak wykonalne tylko w garnizonie i traktowane jako ostateczność. Nie wiadomo czy kiedykolwiek zrobiono z tego użytek. Potrzebne były dokładnie wykonane pociski, które w Anglii tłoczono na specjalnych maszynach, ale w garnizonie trzeba by je odlewać. W praktyce Anglicy nawet do Indii wysyłali z metropolii gotowe patrony. Amunicja Minie była delikatniejsza od kulowej, chociażby dlatego że w typowym patronie wrażliwe na deformację dno pocisku dotykało końca patronu. Komplikowało to transport amunicji.
Techniczne zalety karabinów Minie były oczywiste ale trudno było przełożyć je na bitewną taktykę. Przed wojną krymską entuzjaści głosili kompletną rewolucję sposobu wojowania.
Rozczarowanie polegało na tym że rewolucja nie nastąpiła a "napoleońska" taktyka wciąż znajdowała zastosowanie. O praktycznej taktyce i historii wojen nie piszą w katalogach aukcyjnych ani w cennikach. Tę wiedzę znajdzie się u profesjonalnych, uznanych historyków, którzy od innych nie odpisywali ale prowadzili prowadzili rzetelne, metodyczne badania w oparciu o pierwotne, udokumentowane źródła.
Trzeba być też gotowym zaakceptować rezultaty badań, nawet jeżeli zaprzeczają hołubionym w głębi duszy wydumkom. Nie ma co się burmuszyć i wyzywać autorom niepasujących teorii od d... d..... (d.....
ebiutantów?). Tyle o kwestiach technicznych. Czas zbadać wpływ karabinu Minie na bitewną praktykę, w tym na rzeczywisty dystans walki ogniowej. O tym w kolejnym poście.
-----------------------------------------
[*1] Karl von Elgger - Die Kriegsfeuerwaffen der Gegenwart, ihr Entstehen und Einfluss auf die Taktik (1868).
[*2] Тотлебен Эдуард Иванович - Описание обороны г. Севастополя (1863) {Edward Todleben - opis obrony Sewastopola}.
[*3] Cäsar Rüstow - Die neuen gezogenen Infanteriegewehre. Ihre wahre Leistungfaehigkeit (1862)
[*4] Wilhelm von Ploennies - Neue Studien ueber die gezogene Feuerwaffe der Infanterie (1861)
[*5] Antoine-Henri Jomini - Précis de l'Art de la Guerre (1838) {Zarys sztuki wojennej}
[*6] Rory Muir - Tactics and the Experience of Battle in the Age of Napoleon (1998):